Sylikonowe biust to już w Ameryce standard. Pod nóż idą nie tylko Hollywoodzkie ślicznotki i bogate bizneswoman, ale także zwykłe kury domowe i ich nastoletnie córki. W spełnieniu marzenia o miseczce D pomaga im Internet .By zgromadzić finanse na drogą operację, załamane panie rejestrują się na witrynie myfreeimplants.com
Tak jak na każdym innym stronie , piszą trochę o sobie: o swiom wieku, jak wyglądają, co lubią robić. Precyzują także, jakiego rozmiaru biustu pożądają i ile muszą na ten cel zebrać pieniędzy. A potem oczekują. Robią to całkowicie charytatywnie, bo jedyną bonifikatą za szczodrość jest perspektywa wirtualnego obejrzenia efektów wysiłków chirurga plastycznego.
Koncept na stronę powstał pięć lat temu na wieczorze kawalerskim, pod wpływem dużej ilości alkoholu. Pierwszą radą klientką strony była dobra koleżanka jego autorów - Natasza, która została potem twarzą spółki. Konieczną na operację biust kwotę pieniędzy zebrała w czasie paru miesięcy, a w jej ślad poszły następne rozczarowane swoim biustem kobiety.Większość użytkowniczek serwisu to dwudziestokilkuletnie dziewczyny. Jednak zdarzają się też starsze panie, stateczne żony i matki.
Co mają z tego donatorzy? Trochę wirtualnych kontaktów, znajomości, kilka apetycznych fotek i... poczucie wszechmocy. Mężczyźni lubią mieć poczucie wpływu na czyjeś życie, tłumaczy zapytany o fenomen strony psycholog . Interesująca dla panów jest też ewentualność obejrzenia fizycznych efektów swojej pracy, w tym wypadku - dużych biust uszczęśliwionej dziewczyny.
Polemikę budzi etyczna aspekt działalności strony. Jego konkurenci twierdzą, że przechodzące przez stronę kwoty mogłyby dotować dużo szlachetniejszy cel niż sylikonowe biust.
Jay i Jason, autorzy strony, wiedzą jednak, że to właśnie problematyka strony zapewniła jej sukces. By zamknąć usta krytykom, mężczyźni przeznaczają część dochodów z portalu na rekonstrukcje biustu chorych na raka kobiet.